wtorek, 27 listopada 2018

Rumunia cz. 1 Nasza podróż do Rumunii, Hunedoara, Calnic i pierwsze wrażenia.

Czas tak szybko biegnie. Kiepska jestem w planowaniu i w obiecywaniu sobie różnych rzeczy.
Patrzę na tego bloga ... Szwajcaria nie dokończona, a zdążyłam być tam kolejny raz.
W międzyczasie odwiedziliśmy inne kraje, inne fantastyczne miejsca, Słowenia zauroczyła mnie na tyle, że byłabym w stanie tam zamieszkać, ale chyba najwięcej emocji przysporzyły nam tegoroczne wakacje w Rumunii, na pewno będą one niezapomniane.
Oczywiście plan był taki, żeby spisywać wszystko na gorąco, ale ... no wiadomo, prawdę mówiąc, jeszcze dobrze nie zdążyłam wrócić do domu już telefon nie przestawał dzwonić ... i tak zeszło.



Ale wracając do naszych wakacji - zaplanowaliśmy je jeszcze zimą, najpierw przez wypisanie wszystkich miejsc, które chcielibyśmy odwiedzić - tym głównie zajął się TT. Potem zaznaczyliśmy je wszystkie na mapie i wspólnie ze znajomymi, którzy nam podczas podróży towarzyszyli rozpoczęliśmy szukanie noclegów, korzystając z popularnego portalu, na którym można zarezerwować noclegi w różnych zakątkach Europy, i nie tylko.

Pierwsze dni spędziliśmy w okolicach Sibiu (Sybina) - tam postanowiliśmy spędzić 4 noce, potem przenieśliśmy się do Braszowa z noclegiem praktycznie w centrum miasta, aby nie tylko zwiedzić to cudowne miasteczko ale aby poczuć jego klimat, może wybrać się na nocne zwiedzanie? Takie było nasze założenie ... :D A ostatnie dwa noclegi to już właściwie podróż powrotna czyli Turda i rzymska kopalnia soli.
Od samego początku planowaliśmy, że wyruszymy w trasę późnym wieczorem, zatrzymamy się wczesnym popołudniem na Węgrzech, tam poszukamy noclegu (w ciemno), wypoczniemy i następnego dnia rano wybierzemy się do Rumunii, zahaczając po drodze o wyznaczone cele :)

Planowanie trasy i zwiedzanie poszczególnych miejsc to już moje zadanie, dlatego dość dokładnie zawsze pamiętam poszczególne miejsca które odwiedzamy i którędy do nich dojechaliśmy :)



Zwiedzaliśmy głównie Transylwanię, piękną malowniczą krainę i zorganizowaliśmy sobie wycieczkę do Bukaresztu.

Nie chcę opisywać przebiegu całej podróży i oszczędzić Wam informacji typu winiety, opłaty drogowe itp. - chyba, że ktoś jest chętny to proszę o kontakt w komentarzu.
Na Węgry dojechaliśmy zgodnie z planem, nocleg postanowiliśmy zatrzymać się w Hajduszoboszlo, w internecie znaleźliśmy sporo informacji i tę najważniejszą, że jest tam kompleks basenów. Znaleźliśmy też adres pensjonatu, w którym właściciel mówi po polsku. I ... tu nasze wielkie zdziwienie. Bo w Hajduszoboszlo prawie wszędzie można dogadać się po polsku (także w restauracjach), znalezienie noclegu to nie jest żaden problem, wybór jest ogromny a ceny atrakcyjne.


Problemem może być pobyt na jedną noc jak w naszym przypadku, ale wszystko jest do załatwienia. No i polecam lokalny Tokaj - niebo w gębie :)))

Do Rumunii wyruszyliśmy następnego dnia rano. Granicę przekroczyliśmy bez problemów i kolejek. Śniadanie jedliśmy w Rumunii w przydrożnej restauracji, przemiła kelnerka co prawda nie mogła nam zaproponować żadnego dania typowo śniadaniowego, ale wyszliśmy zadowoleni i najedzeni (Papanasi to jest to co dzieciakom smakowało najbardziej). Droga do Hunedoary wiodła przez góry i niestety momentami było dość ekstremalnie z powodu dziur w jezdni. Wioski rumuńskie zadziwiały, ale tylko odrobinę - pamiętam jak było w naszym kraju schyłku lat 80. - tam spotkałam mieszankę ówczesnej i współczesnej Polski.



Hunedoara - pierwszy z zamków na naszej trasie. Nie pełnił nigdy roli zamku warownego, nie dotknęły go zniszczenia wojenne. Średniowieczny zamek dość często zmieniał właścicieli, którzy też zmieniali jego wygląd. Dzisiaj prezentuje się tak:





Niestety Nicolae Ceausescu oszpecił miasteczko zabudową przemysłową - znajdował się tu duży kompleks górniczo-hutniczy i odbija się to na panoramie miasta widocznej z zamku (a właściwie jej braku).

Z Hunedoary skierowaliśmy się już do miejsca naszego zakwaterowania - Talmaciu, po drodze zwiedzając jedne z wielu w okolicy zamków chłopskich - Calinc. Zamek i cała wieś oraz sześć innych zamków wpisane są na listę światowego dziedzictwa UNESCO. My dojechaliśmy do zamku dość późno i niestety  nie udało nam się wejść do środka. Obejrzeliśmy go z zewnątrz, weszliśmy też na lokalny cmentarz. Towarzyszyła nam tutaj gromada psów. Przekonaliśmy się później, że bezdomne psy to w Rumunii poważny problem, nie były groźne ale właściwie widywaliśmy je wszędzie.








Cmentarz: wieczór, biegające wokół psy (szczekanie innych znajdujących się we wsi dzwoniło nam w uszach) i Transylwania spowodowały przypływ czarnego humoru i snucia opowieści mrożących krew w żyłach. Miny niektórych członków wyprawy mówią same za siebie ;)

Z zamku Calnic pojechaliśmy wprost do naszego pensjonatu. Pamiętam te nasze pierwsze wrażenia i obawy co spotkamy na miejscu, okolica nie wyglądała optymistycznie. Okazało się jednak, że po przekroczeniu bramy pensjonatu znaleźliśmy się w innym świecie - przypominającym raczej Bawarię niż biedne rumuńskie wioski.



Z czystym sumieniem mogę polecić każdemu to miejsce. Czyste, zadbane i bardzo gościnne. Właściciele wspaniali. Mieliśmy nadzieję, że uda nam się coś zjeść/kupić na miejscu, ewentualnie w niedalekiej okolicy. Płonne nasze nadzieje, we wsi czynny jeden sklepik w którym nic do jedzenia nie było, najbliższa restauracja 20 km od nas. Właściciele, gdy dowiedzieli się że jesteśmy głodni w 10 minut zorganizowali nam kolację - w cenie noclegu :)) sery, wędliny, pieczywo, zakuskę - my nie potrzebowaliśmy niczego więcej. Śniadania na miejscu wliczone są w cenę noclegu, obiadokolacje można zamówić dodatkowo. Było pysznie! Rumuńska kuchnia jest fantastyczna, domowe potrawy wyglądają i smakują rewelacyjnie.
Muszę jeszcze dodać, że właściciele przywitali nas kieliszkiem palinki, czyli lokalnego alkoholu. Przed wyjazdem do Rumunii usłyszałam, że palinkę można kupić wszędzie i u każdego. Nie chciało mi się wierzyć, ale ... faktycznie można. Mi co prawda nie bardzo smakowała, ale męska część naszej wycieczki po kilku dniach zmieniła się w koneserów i poznawała różne smaki ;)
Zakuska - to coś w rodzaju pasty z warzyw: bakłażana, papryki, pomidorów, dobra do chleba jak i potraw mięsnych. Tak nam zasmakowała, że przywieźliśmy ze sobą kilka słoików :))


Ten duży budynek w tle to nasz pensjonat, bliska obecność tych, którzy odeszli zupełnie nam nie przeszkadzała, mam nadzieję, że nasza im również.

A o tym czym zachwyciła nas Rumunia przeczytacie w kolejnych postach, na zachętę jeszcze kilka kadrów, z tego pięknego kraju pełnego kontrastów.














Pozdrawiam serdecznie

Ania






2 komentarze:

  1. Ja się cieszę, że na świeżo nam pokazaliście zdjęcia i opowiadaliście o tych zakątkach...tyle w Waszych głosach słychać było zadowolenia wtedy :) :)
    A "zakuska" pyszna była :) do odtworzenia późnym latem, kiedy będą najpyszniejsze bakłażany :)...mi smakowała razem z serami które przywieźliście :)
    Cudowna wyprawa!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odwiedziny u Was to było cudowne zwieńczenie tej wyprawy :)))))

      Usuń