czwartek, 9 października 2014

Zurych

Zurych jest wyjątkowy. Z jednej strony to centrum finansowe Szwajcarii, miasto luksusu i bogactwa, a z drugiej: wąskie, urocze uliczki, wychuchane jak wszędzie w Szwajcarii - zupełnie nie przypominają innych wielkomiejskich krajobrazów. Nie ma śmieci, papierków, patyczków po lodach. Czysto jest wszędzie i na głównej ulicy i w bramie tuż obok. Coś czego wcześniej, poza Szwajcarią, nie doświadczyłam.

Nie oglądałam wcześniej zdjęć Zurychu, spodziewałam się, że centrum miasta to szerokie, zatłoczone ulice, Byłam mile zaskoczona, bo stare miasto jest naprawdę śliczne: wąskie uliczki, ukwiecone skwery z fontannami, Jezioro Zuryskie.



Wzrok przykuwają przeróżne drobiazgi, niezwykle dopracowane i dekoracyjne, a jednocześnie nie narzucające się choć bardzo zdobne, choćby jak te drzwi:



Uliczka z widokiem na wieżę św. Piotra z największą tarczą zegara w Europie. 


Na ulicach całej Szwajcarii można zobaczyć wychuchane i wydmuchane old-timery, choćby takie jak ten, którym jeździł James Bond:


Ale tylko w Zurychu widzieliśmy naprawdę luksusowe auta i bardzo nowoczesne "pojazdy" bo sama nie wiem, czy to wciąż jest samochód (ponoć wart 10 mln złotych):


Kamienica, dawniej mieszcząca Cabaret Voltaire, który dał początek dadaizmowi (jak na szwajcarskie normy ciut zaniedbana ;) )


A trochę dalej, mieszkał nasz (nie)dobry znajomy, który podobno stąd wyruszył zamknięty w wagonie w podróż, przez Niemcy, do Rosji, wspomóc swój naród:


Stare miasto w Zurychu to przede wszystkich centrum handlowe, w którym za odpowiednią cenę można kupić wszystko, nawet second-handy nie przypominają naszych, widziałam np. markowe buty za 500 franków i walizkę Louis Vuitton za kilka tysięcy franków. Wystawy sklepowe wyglądają tak:


albo tak:


ale żadne nie są tak pstrokate i obklejone reklamami jak w Polsce. My też mamy urocze miasta i miasteczka, cudowne starówki, ale niestety zaśmiecone reklamami, potykaczami, które niejednokrotnie nie pozwalają zauważyć i docenić piękna, bo człowiek zamiast zadzierać głowę musi patrzeć pod nogi.

Bahnhofstrasse to główna ulica handlowa miasta, tu wszystkie wielkie marki świata mają swoje sklepy, a w miejscu, w którym stoi Marcin, podobno znajdują się wszystkie pieniądze zrabowane w czasie II wojny światowej ;)


Bahnhofstrasse w deszczu.


Żałuję tylko, że mieliśmy jeden dzień na Zurych, bo zostało jeszcze cudowne zoo, ogrody i parki. Może następnym razem?

Zurych to było pierwsze miasto, które zwiedzaliśmy wyjeżdżając samochodem. Na szczęście mieliśmy dobrych przewodników i pożyczonego od nich GPSa (bo my tylko z mapami wszędzie jeździmy ;) ). GPS okazał się niezbędny, nie tylko w miastach ale i na drogach i autostradach. O ile w Niemczech wszystko wydaje się być jasne i czytelne o tyle w Szwajcarii mieliśmy problemy ze znalezieniem się we właściwym miejscu. Na szczęście GPS te problemy rozwiązał.
Jednak chyba największą bolączką, szczególnie dla turystów jest znalezienie miejsca do zaparkowania. Na ulicach (wszystkich chyba miast) są wyznaczone miejsca, a linie mają często dwa kolory. Jedne - białe są to miejsca publiczne, inne często żółte to miejsca prywatne - bywa, że jest na nich możliwość zaparkowania, ale trzeba znaleźć właściciela i jemu uiścić opłatę. Miejsca publiczne są często numerowane i w parkometrze uiszczając opłatę trzeba podać numer, na którym się stoi. Oprócz tego są zegary (do nabycia bezpłatnie w różnych punktach informacyjnych i turystycznych) na których ustawia się godzinę przyjazdu. Postój w miastach jest zazwyczaj ograniczony do 2-3 godzin co jest utrudnieniem bo raczej ciężko jest zwiedzać mając takie ograniczenia czasowe. Przekroczenie czasu parkowania jest surowo karane (jak i wszystkie inne wykroczenia w Szwajcarii) i zwykłe przestawienie zegara i opłacenie dodatkowych godzin nic nie daje. Policja szwajcarska potrafi udowodnić, że auto stoi w danym miejscu dłużej. Ratunkiem są wielopoziomowe parkingi, niestety często wypełnione do ostatniego miejsca. Ale próbować trzeba, rotacja jest spora i po odpowiednim czasie (w naszym przypadku pół godziny) oczekiwania w kolejce można znaleźć miejsce :))) Tam można parkować (chyba?) bez ograniczeń, uiszczając oczywiście odpowiednio wysoką opłatę.

Zastanawiam się nieraz czy chciałabym tam mieszkać. Żyje się na pewno łatwiej, nie ma bezrobocia, zarobki są aż nadto wystarczające na spokojne, godne życie. Podobają mi się starsze panie spacerujące w niedzielę po parku, elegancko ubrane, pachnące najlepszymi perfumami z torebeczką chanel pod pachą i panowie wyprowadzający swoje leciwe cacka na przejażdżkę w letnim słońcu. Jestem zauroczona porządkiem i czystością ulic ... ale chyba to nie jest moje miejsce na ziemi. Chyba tam nie pasuję i zawsze czułabym się obco. Ludzie może i są mili, przyjaźni, uśmiechają się i pozdrawiają także nieznajomego. Wszystko jest dobrze, gdy wpisujesz się w pewne ramy, natomiast gdy choćby nieświadomie te ramy opuścisz już ta uczynność znika. Na szczęście nie mieliśmy zbyt wielu okazji aby się o tym przekonać, ale lekki niesmak pozostał.

W centrach miast można swobodnie dogadać się po angielsku, ale kiedy spytałam o drogę będąc na skraju miasta to już ta uczynność nie była tak bardzo dostrzegalna. Podobnie jak we Francji, gdzie większość zna angielski, ale niechętnie się nim posługuje. Sytuacja przypomniała mi ten filmik oglądany dawno dawno temu:


Choć widoki przepiękne, a te najpiękniejsze dopiero pokażę, to ja i tak nie nadaję się na emigrantkę. 


6 komentarzy:

  1. Suuper wycieczka :) Piekna fotorelacja :)
    hmm czy mozna sie nadawac na emigrantke ?! Aniu ja juz mieszkam 7 lat w Niemczech ,gdzie wczesniejsze lata zawsze powtarzalam ,ze nigdy tutaj na stale nie wyjade. Tak akurat wyszlo i tez potrzebowalam kilku lat ,aby sie przyzwyczaic ,ze tutaj jest teraz wlasnie moj dom. Zawsze bede z checia wracala do Polski ,watpie ,aby to sie kiedy kolwiek zmienilo. Pozdrawiam Cie Serdecznie :) Buziaki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agusiu, życie czasem się tak układa i pewnie, że trzeba przyjmować to co nam daje i czerpać z niego jak najwięcej :)) Mi raczej chodziło o to, że czasem ludzie wyjeżdżają bo uciekają od tego co nasze polskie, po kilku latach zapominają polskich słów bo tam gdzie są wszystko jest "naj" i "mega". A ja? Zachwycam się widokami, poznaję ludzi podróżując tu i ówdzie i zawsze z wielką przyjemnością wracam do naszej szalonej pstrokacizny :D

      Usuń
  2. Piękne zdjęcia i pożyteczne wskazówki. Rozbawiło mnie jedno słowo "chyba?" Własnie parkowanie w obcym mieście, zwłaszcza, gdy się chce być w porządku w stosunku do gospodarzy bywa najbardziej niepewną czynnością ;) To smutne i zabawne zarazem, że pojęcie kary nie jest zwiazne ani z wina ani z chęcią najmniejszą popełnienia wykroczenia ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że nasi stróżowie prawa są pod tym względem bardziej tolerancyjni, ale to pewnie zależy od konkretnego przypadku. Tam raczej na żadne negocjacje nie ma miejsca.

      Usuń
    2. W Berlinie powalili mnie kontrolerzy- my akurat wiedziałyśmy, ale informacja była tylko w biletomacie- którzy zatrzymali pewnego Anglika i surowo go ukarali mandatem, bo nie wiedział, ze jak kupił dobowy bilet o 20.00 to on "kończy bieg" o 2.00, a nie o 20.00 dnia następnego. Tłumaczenia nie pomogły. Powiedział mi potem, że to były najdroższe dwa przystanki w jego życiu.

      Usuń
  3. Bardzo ładne zdjęcia ze Szwajcarii i cenne wskazówki dla podróżujących:)
    Miło mi będzie odwiedzać blog. Dodaję do obserwowanych i pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń